Zapiski zwykłego studenta 1981-1983
Wydanie I, Warszawa 2018.
Okładka: miękka.
Format: B5, 358 stron bogato ilustrowanych, także w kolorze.
Łamanie publikacji Studio Grafpa
„Zapiski” obejmują okres od 17 lutego 1981 r. do 1 maja 1983 r. W pierwszej części opisane są przygotowania do akcji solidarnościowej z tzw. strajkiem łódzkim. Głównym postulatem była rejestracja Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Druga z opisanych akcji protestacyjnych dotyczyła reakcji na wkroczenie milicji do budynku Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy w marcu 1981 r., gdzie obradowali radni z przedstawicielami „Solidarności”. Krótki epizod udziału w obchodach majowej rocznicy śmierci marszałka J. Piłsudskiego poprzedza falę strajków studenckich, która przetoczyła się przez kraj w związku z protestem wobec procedury wyboru rektora WSI w Radomiu oraz wstrzymaniem prac przez stronę rządową nad zmianą ustawy o szkolnictwie wyższym.
Druga część książki opisuje sytuację w Polsce po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. i akcji protestacyjnych przeciwko wojnie z Narodem.
Najważniejsze zalety pamiętnika, a więc: precyzyjna narracja, wiarygodność i szczegółowość, zostały uzyskane dzięki spisywaniu wspomnień na bieżąco, zazwyczaj tego samego dnia, który został opisany. Autor był świadkiem wydarzeń, które zapisywał z kronikarską dokładnością. Do wyjątków należy zaliczyć cztery rozdziały spisane dopiero przed wydaniem książki.
Tekst nie został poddany cenzurze, ani autocenzurze. Stąd, w świetle obecnej wiedzy, mogą dziwić nazwiska niektórych ówczesnych autorytetów, czy zaprezentowane czassem nieco naiwne poglądy autora na wiele spraw. Należy jednak pamiętać, że nikt nie potrafił przewidzieć, że za niespełna dekadę od opisywanych wydarzeń Polska odzyska niepodległość, a ocena niektórych autorytetów ulegnie radykalnej zmianie.
Książka jest bogato ilustrowana, także w kolorze. Fotografie pochodzą z wielu źródeł m.in. z IPN. Książka zawiera również wybrane materiały graficzne ze zbiorów autora: artykuły prasy PRL-owskiej, gazetki, książki oraz ulotki tzw. drugiego obiegu i podziemne, a także ulotki z opisywanego okresu. Nie zabrakło również politycznych dowcipów i humorystycznych rysunków oraz tekstów wierszy i piosenek nieznanych twórców o wydźwięku krytycznym wobec komunistycznych władz.
Recenzja książki pióra Agnieszki Niemojewskiej ukazała się w "Uważam Rze Historia" we wrześniu 2018 r.
Stron 358, fotografii 161 (w tym część w kolorze), okładka miękka.
Wydawnictwo Eliotpol, Warszawa 2018.
Fragmenty tekstu książki:
13 listopada 1981 r., piątek.
Wiedzieliśmy, że strajkująca część naszego wydziału „zwali się” po 8 rano i dlatego wstaliśmy ok. 7.30, umyliśmy się (skandal – woda dosłownie lodowato zimna, a na cztery umywalki czynna tylko jedna) i gdy konsumowaliśmy nasze pierwsze śniadanie pojawił się cały tłum studentów naszego wydziału. Ze zdziwieniem patrzyli jak spożywamy śniadanie i po kolei pytali, czy spaliśmy tutaj całą noc. Zjedliśmy chleb z masłem, jajka na twardo, suchą kiełbasę.
Pod koniec śniadania ktoś przyszedł i powiedział, że szuka ochotników „na bramkę” w budynku. Poszliśmy. Spojrzałem na zegarek, minęła godz. 9. Na posterunku przy wejściu do budynku uporządkowaliśmy papiery, na których wpisywali się wszyscy przychodzący na strajk. Sprawdzaliśmy legitymacje pracownikom i studentom, graliśmy w karty. Potem poszliśmy do „Szafotu”, kupiliśmy po herbacie i smakowitej drożdżówce i przegadaliśmy kilka godzin na temat, jaka powinna być przyszła Polska. Po długim sporze (ja wyrażałem bardziej radykalne poglądy - byłem i jestem zwolennikiem niepodległości) doszliśmy do wspólnego realnego wniosku „finlandyzacji” Polski. Po kilku dniach, na zorganizowanym podczas strajku wykładzie Jacka Kuronia, usłyszałem że on także jest zwolennikiem takiej przyszłości naszego kraju.
Po raz pierwszy poszedłem po strajkowy (darmowy) obiad do uniwersyteckiej stołówki. Skromny posiłek, bo jedynie zupa, ale można było głód zaspokoić.
Po południu uczestniczyłem w wykładzie dr Górskiego z ekonomii politycznej. Zakomunikował, że kolokwium dla I i II roku zostało przełożone z dzisiejszego dnia na środę.
Wieczorem odbył się wiec naszego wydziału. Wiele kwestii nie było jasnych, dyskusja była zażarta. Część osób prezentowała pogląd, że strajk już powinien zostać zakończony. Twierdzili, że pokazaliśmy naszą siłę i zdolność do organizowania się i jeśli zajdzie potrzeba – broni tej możemy użyć ponownie. Inni uważali, że strajk rozpoczęliśmy za wcześnie, bo inne uczelnie miały go rozpocząć dopiero w poniedziałek lub we wtorek. Przedstawiciele kolejnej grupy szukali pretekstu do zakończenia strajku i dosłownie używali następujących argumentów: oczekiwali wyznaczenia realnych lub chociaż etapowych postulatów, których spełnienie spowodowałoby zakończenie strajku. Ripostowano, że cele strajku są jasne i nie można ich zmieniać.
Gorąca dyskusja nie była ostatnią trudna kwestią tego dnia, pojawił się bałagan dotyczący przepustek. Co prawda nasz wydział otrzymał ich kilkanaście, ale okazało się, że do godz. 20 można wyjść z terenu Uniwersytetu okazując jedynie legitymację, a przyłączyć się do strajku można przecież zawsze. Z tego niedopatrzenia skorzystało wielu studentów, już od piątku wieczorem nie potrzebujących zwolnienia z zajęć, które dawał udział w strajku. Osoby te pojawiły się dopiero w poniedziałek rano.
Piotrek wyszedł na przepustkę. Jutro ma wrócić.
Poszedłem spać około północy.
Stan wojenny (fragment)
W końcu telefony zostały włączone i udało mi się dodzwonić do kilku kolegów. Umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni przy ul. Krasińskiego (blisko skrzyżowania z ul. Stołeczną, obecnie ul. Popiełuszki). Nie zważając na jeżdżące głównymi ulicami transportery opancerzone i piesze patrole milicji na spotkanie pojechałem w białej czapce studenckiej z czarnym daszkiem i wpiętym, metalowym orzełkiem w koronie. Bez problemów dotarłem na miejsce, miałem tylko wrażenie, że nieliczni przechodnie się za mną oglądali i coś do siebie szeptali.
Do naszego stolika podeszła kelnerka i przyjęła zamówienie: po herbacie dla każdego. Po pewnym czasie przyniosła zamówione gorące napoje i poinformowała nas żebyśmy więcej do tej kawiarni nie przychodzili, a swoje spotkania organizowali w innym miejscu. Spytałem rozbawiony: - „dlaczego?” „Bo nie chcemy mieć problemów” odpowiedziała kelnerka. Nie przypominam sobie żebyśmy coś istotnego ustalili poza wymianą informacji i zadawaniem pytań w rodzaju: - „co dalej?” lub – „co teraz zrobimy?”. Wciąż jednak mam przed oczami przestraszoną twarz kelnerki, która zapewne wzięła nas za spiskowców planujących wojnę z WRON-ą.
3 maja 1982 r., poniedziałek (fragment)
Dalej ruszyliśmy od Rotundy ul. Marszałkowską w stronę pl. Konstytucji. Z każdą chwilą zwiększała się liczba uczestników protestu, było nas już co najmniej kilkaset osób. Na balkonach budynków położonych przy ulicy pojawiło się wielu ludzi. Kierowcy przejeżdżających samochodów naciskali klaksony i machali rękami na znak poparcia. My także klaskaliśmy i wielokrotnie skandowaliśmy: „chodźcie z nami”. Niektórzy wchodzili na pobliskie latarnie, zrywali czerwone flagi, darli je, pluli, łamali drzewce i przy wielkiej owacji tłumu rzucali na ulicę, bo palić się niestety nie chciały. Biało-czerwone flagi albo zostawiano, albo zdejmowano, aby powiewały ponad uczestnikami demonstracji.
Na pl. Konstytucji skręciliśmy w lewo, w ul. Piękną. Usłyszałem pytania: - „Dokąd idziemy?”. Wśród początkowo różnych odpowiedzi zaczęły dominować okrzyki : -„pod sejm!”. Około 100 metrów przed budynkiem naszego parlamentu część demonstrantów zatrzymało się lub poszło obok. Po chwili przyjechały milicyjne samochody marki Star i autokary „turystyczne” z ZOMO-wcami. Manifestanci przeszli bokiem, miedzy domami, i zebrali się z drugiej strony stojących samochodów milicyjnych.
Należy dodać, że podczas każdego pojawienia się funkcjonariuszy milicji, choćby tylko przejeżdżającego w pobliżu samochodu, rozlegały się przeraźliwe gwizdy demonstrantów i okrzyki: - „gestapo!”.
Przed sejmem zdążył jeszcze wyjść przed zgromadzony tłum jeden z uczestników demonstracji i krzyknąć: - „sformułujmy nasze postulaty. Czego chcemy?!”. Nastąpił natychmiastowy odzew zgromadzonych: - „znieść stan wojenny!”.
Samochody milicyjne zawróciły i podjechały bliżej demonstrantów. Funkcjonariusze rozpoczęli ostrzał manifestantów z wyrzutni granatów z gazem łzawiącym. Strzelali prosto w tłum tak celnie, że trzeba było uważać, aby nie zostać trafionym granatem w kartonowej obudowie o długości ponad 20 cm. Z zasobników wydobywał się gaz łzawiący, który powodował pieczenie oczu i intensywne łzawienie uniemożliwiające postrzeganie czegokolwiek wokół. Gaz ulatniający się pod postacią białego dymu dodatkowo utrudniał orientację. Człowiek, któremu w sytuacji zagrożenia obiera się możliwość widzenia odczuwa lęk i strach, a o to przecież chodziło oprawcom.
100 metrów dalej zebraliśmy się ponownie i ruszyliśmy przez pl. Trzech Krzyży w stronę Rotundy PKO. Znowu pojawiły się okrzyki i wiwatujący ludzie w oknach okolicznych domów. Demonstranci unieśli ręce i ułożyli palce w kształcie symbolu zwycięstwa „V”. Skręciliśmy w prawo, w ul. Marszałkowską w kierunku Żoliborza.
Po pewnym czasie znowu za nami pojawiły się samochody wypełnione milicjantami. Ponownie rozpoczęli ostrzał granatami gazowymi. Ustawili się w szeregu i zaczęli równocześnie i rytmicznie uderzać pałkami w przezroczyste tarcze. Robiło to niesamowite wrażenie. Z naszej strony rozległy się gwizdy i okrzyki, ale że gaz przemieszczający się z wiatrem dawał się coraz mocniej we znaki, uczestnicy demonstracji ruszyli biegiem w lewo, w ul. Świętokrzyską.
Ledwo zdążyliśmy się zebrać i ruszyć ul. Świętokrzyską w stronę ul. Marchlewskiego, a ponownie za nami pojawiły się samochody z ZOMO-wcami i znowu rozpoczął się ostrzał. Granaty padały kilka metrów za uczestnikami manifestacji, ale ulatniający się z nich gaz zmusił nas do biegu. ZOMO-wcy ustawieni szeregiem w poprzek ulicy Świętokrzyskiej ruszyli biegiem za nami. Znajdowałem się wówczas przy końcu zgromadzonych demonstrantów, gwizdałem zwrócony przodem do biegnących milicjantów. Widząc, że ZOMO-wcy znaleźli się zbyt blisko, a granaty gazowe padają obok mnie, rzuciłem się wraz z innymi do ucieczki. Muszę przyznać, że wielokrotne i dość częste ucieczki nieco mnie już zmęczyły. Dodatkowo niosłem w ręku ciężką torbę wypełnioną książkami z uczelni. Jeden z ostatnich uciekających manifestantów w biegu nadepnął na tył mojego buta, który zsunął się i został na środku ulicy. Potrącany przez ostatnich demonstrantów zatrzymałem się, a przez moją głowę przewinęło się wiele obrazów naraz. Wyobraziłem sobie siebie wracającego tramwajem do domu w jednym bucie i skarpecie, a później tłumaczącego się w domu ze straty obuwia. Miałem też przed oczami kilkudziesięciu milicjantów mogących nareszcie dać upust złości na jedynym złapanym demonstrancie. Masakra!
Zostałem sam. Tłum demonstrantów biegnąc oddalał się w stronę ronda. Mój but leżał ok. 10 m ode mnie, a ok. 20-30 m dalej, w ciężkim biegu szybko zbliżała się grupa milicjantów ustawionych w szereg o szerokości ulicy Świętokrzyskiej. W samotnym biegu ruszyłem im na spotkanie. Zatrzymałem się, chwyciłem but i tu popełniłem błąd.
NAJPOPULARNIEJSZE PRODUKTY
DANE WYDAWNICTWA:
telefon: +48 602-332-359 |
|
e-mail: |